Targowisko w
miasteczku to albo plac z rozłożonymi na gołej ziemi plandekami z rozłożonym
towarem, z rzadka pod prostymi wiatami z galęzi (jak to może ustać?) albo, co
jest rzadkościa i dotyczy dużych miast, mieści się w byle jak i nie wiadomo z
czego skleconych budach. To jest kwintesencja tego kraju – rachityczność,
tymczasowość i – porównując z naszymi standardami – kompletna prowizorka.
Spacerując po
dużym targowisku w Arba Minch poszukiwalismy paru rzeczy do kupienia – ziaren
kawy, próbki zboża teff. Idziemy w trzech razem z etiopskim kieorwcą, który
pomaga nam jako tlumacz. Przylacza sie do nas coraz więcej dzieci i wyrostków,
ktorzy z zainteresowaniem śledzą każdy nasz krok. Niektórzy prubują zagadywać,
a z jednym kopiemy pseudopilkę zrobioną ze skarpetek.
Pod koniec rundy
po targowisku nasza formacja wygladała jak kometa – my jako jądro, a za nami
rozciągał się jak ogon komety idący krok w krok pochód ponad dwudziestu osob!
A ja się pytam, zapytowywuje się gdzię są zdjęcia tej 'komety' z Wami? Czemu znowu Was nie widzimy? :) Pozdrawiamy ze słonecznego Krk!! Witek.
OdpowiedzUsuńJa nie mam niczego, co nadawałoby się do publikacji, niestety, może koledzy będą mieli. Swoją drogą, jedna pracownica organizacji pomocowej opowiadała, że jak poszła na wycieczkę wokoł jeziora, na końcu szlo za nią około 50 osób!! Opowiadała to ze zdziwnieniem, bo mieszka w tym mieście od 3 lat, i wydawalo jej się, ze juz ja ludzie znają.
Usuńswoja droga to sie nazywa rycykling i proekologiczne wykorzystywanie rzeczy do konca! my gdzies ta zdolnosc z czasow poprzednich utracilismy... pozdrawiam,magda
OdpowiedzUsuń