My, ludzie zachodu, żyjemy w coraz bardziej zunifikowanym świecie. Nasz sposób ubierania się czy styl życia się globalizuje, język przejmuje coraz więcej anglizmów. Z jednej strony planeta staje sie globalną wioską, z drugiej strony nasze tradycje tracą swoje korzenie, wszystko staje się coraz bardziej powierzchowne.
Jeżdżąc po dolinie Omo, widząc ludzi róznych plemnion, zaledwie dotknąłem tej rożnorodności, jestem tego świadom. Ale emocjonalnie bardzo potrzebowalem choćby namiastki doświadczenia tego świata – gdzie ludzie ciągle jeszcze chodzą na wpół nago, używając prymitywnych narzędzi, śpiąc na glinie w prostych szałasach, a przede wszystkim przemierzając kilometry pieszo pędząc bydło czy niosąc baniaki z wodą w tradycyjnych strojach z często bardzo wymyślnych ozdobach czy bliznach.
Ich ubiór, blizny układające się we wzory, sposób poruszania się, ozdoby będące atrybutami pozycji spolecznej, fryzury są absolutnie fascynujące. I jest to - przyznam się – dla mnie wzruszające. Czuję się, jakbym dotykał tego, o czym już wszscy my dawno zapomnieliśmy – że jesteśmy stadem potrzebującym siebie na wzajem, by przetrwać, gdzie mocą pokoleniową jest rytual i tradycja.
Owszem, widać, jak wkrada się nasz świat. W miasteczkach ludzie ubieraja się po europejsku, i pewnie odwrotu juz od tego nie ma. Ale ciągle jeszcze ten świat tam jest.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz