poniedziałek, 7 maja 2012

Śmierć plemienia Mursi


Obawialiśmy się ich. Ponoć zachowują się dość ofensywnie, by nie powiedzieć – agresywnie. Ale z drugiej strony wyobrażenie o bardzo egzotycznych zdobieniach typu krążki w uszach czy dolnej wardze pchały nas nieubłaganie w czeluść doliny rzeki Omo – do jednejz wiosek jechaliśmy aż 90 km od najbliższego miasteczka – po drodze bardzo rzadko spotykając ludzi i zwierzęta.

Wizyta u Mursi była dla mnie jedym wielkim szokiem, z którego nie moglem się otrząsnąć jeszcze przez kilka dni, ktore upłynęly nam na burzliwych dyskusjach na temat tego co zobaczyliśmy i przeżyliśmy.
Nasz przewodnik, którego musielismy zabrac ze sobą, miał jedną wadę – za to nie do unikniecia – nie znał języka plemnienia – i zaden ze stowarzyszonych przewodników go nie zna. Stąd przewodnik traktowany jest przez Mursich rownież jako intruz, który nie jest po ich stronie.

Po przybyciu zaczęła się okropna, żenująca wręcz szopka. Na szybko kobiety ubierały zdobienia, ludzie ustawiali sie w rządkach i zaczepiali, aby im zrobic zdjęcie. To byla oczywiście pułapka, ponieważ po zrobieniu zdjęcia rzucaja się w żądaniu pieniędzy. To wiedzieliśmy – więc przybyliśmy z głęboko schowanymi aparatami i z prezentem w postaci worka łupin po ziarnach kawy (co nam polecila dobrze zorientowana w ich zwyczajach osoba).

Sytuacja zaczęla się robić niezdrowa. Jeden z Mursich, z kałachem na barku, z groźna miną rugał naszego przewodnika. Wszyscy nas otaczali, szarpali za rękawy i żądali, aby im zrobić zdjęcie. Za pieniadze, oczywiście. Nie było wyjścia, w końcu, aby zrobić parę fotek, poczuliśmy sie zmuszeni do zapłacenia – pomimo tego, że wioska pobiera z góry opłaty za wejście – co prawda niskich, ale mozolnie wytargowywanych kwot.

Po tym jak niektórzy próbowali nas oszukać, zszokowany, po prostu pobiegłem do auta i usiadłem rezygnując z dalszego zwiedzania, a raczej zamieszania. Jeszcze przy wyjeździe cała gromadą probówali zablokować nasze auto, twierdząc, że nie zapłaciliśmy entrance fee. Znowu pojawil sie gości z kałachem – i nawet jeśli się wcześniej uśmiechal, znowu próbował zagrać groźną miną. Odjechaliśmy.

To jest śmierć tego plemienia. Oni, ktorzy rzucają się kwiożerczo po pieniądze turystów, nie są już tym samym plemieniem. Ich bardzo wysoko postwiona niezależność nie pozwala uregulować sposobu postępowania z turystami (a wg moich wyliczeń, gdyby tak było, wydalibyśmy u nich kilkakrotnie więcej pieniędzy!). A i panstwo nie wie, jak sie za to zabrać. Turyści – między młotem a kowadlem – silą rzeczy korumpuja ich kulturę, gdzie usłużne kobiety mialy już przygotowane pliki drobnych na rozmienienie pieniędzy – żeby było czym płacić za zdjęcia.
O Mursich krąży taka anegdota – przybyl do nich z wizyta prezydent Etiopii z wiadomoscią, że maja fundusze na wybudowanie studni i szkółki. Odbyl sie ponoć taki dialog;
- Dzień dobry!
- Proszę zapłacić entrance fee
- Jak to, przecież jestem waszym prezydentem?
- Nie wiemy co to jest prezydent
- Rządzę krajem w którym mieszkacie; przyjechałem z wami porozmawiać, aby ufundowac szkołkę i studnię, możemy usiąść?
- Najpierw proszę zapłacić entrance fee.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz