piątek, 20 stycznia 2012

List z Etiopii

Wczoraj przyszedł do mnie list z Etiopii. Ze zdziwieniem wziąłem kopertę do ręki. Nie spodziewałem się żadnego listu, charakter pisma na adresie nie przypominał mi żadnej znajomej ręki, nazwisko nadawcy również. Otwarłem.

Zobaczyłem trudny do odczytania charakter pisma (to wpływ zupełnie innego alfabetu uzywanego na codzień) i trudny do zrozumienia język angielski, a raczej coś, co go przypomina. Ach, przypomniałem sobie...

Napisał do mnie chłopiec, z którym rozmawiałem w świątyni jednego z klasztorów na jeziorze Tana pod Bahir Dar. Pamiętam rozmowę z nim bardzo dobrze, zakończoną podaniem przeze mnie adresu. To była fascynująca rozmowa - pełna zwykłej ludzkiej radości z kontaktu z człowiekiem z innego świata. Ja dla niego byłem kosmitą, on dla mnie też.

Co prawda język angielski jest przedmiotem bodaj obowiązkowym w Etiopii, ale można sobie wyobrazić, że jeśli nauczyciele w tym kraju sami mają po 25 lat i nie maja szansy poznać świata, ten język nie staje się prawdziwym narzędziem komunikacji. Ale i tak rozmowa była dla mnie przeżyciem - próba znalezienia wspólnych pojęć, łącznika pomiędzy dwoma światami.

Ten chłopak napisał do mnie po 11 miesiącach. Napisał kilka prostych zdań, kierując pytanie o jakąś prostą pomoc czy wsparcie dla ucznia bez środków. Jest to szczere i wzruszające z jednej strony, z drugiej trochę zasmucające - jak można wesprzeć na taka odległość, również cywilizacyjną, skutecznie takiego chłopaka?

wtorek, 10 stycznia 2012

Dubaj: 3 i pół kasty


Patrząc na ten nowoczesny i ambitny wykwit polityki rozwoju Zjednoczonych Emiratów Arabskich, gdzie 40 lat temu mieszkało niecałe 190 tysięcy ludzi, a dzisiaj 5 milionów, połączenie kultury Bliskiego Wschodu, szybkości rozwoju i 85%-owy udział obcokrajowców w obecnej społeczności, można powiedzieć, że społeczeństwo dzieli się na 3, a właściwie 4 kasty.

Kasta Arabów – jest ich tutaj niewielu, siła rzeczy, mając raptem kilkunastoprocentowy udział. Maja swoje zwyczaje, dbają bardzo o tożsamość kulturową i przede wszystkim o wiodącą rolę w Emiratach, choćby przez ustawowy wymóg, że każda firma zarejestrowana w UAE musi mieć ponad 50% udziału lokalnych Arabów (co jest obchodzone rzecz jasna). Między nimi kwitną nieformalne relacje, zwane przez ekspatów tzw. habibi busienss, czyli po naszemu znajomości.

Kasta Beżowych (jak ich nazywają dubajscy Polacy) – oni stanowią liczebna większość. To gastarbeiterzy z Indii, Pakistanu, Bangladeszu i Sri Lanki, fatalnie opłacani pracownicy budowlani. O ich złym, wręcz niewolniczym traktowaniu i ciężkich warunkach krążą niezbyt przyjemne opowieści. Skoszarowani poza zasięgiem wzroku turysty, widziani o świcie i zmierzchu w mijanych autobusach wiozących na lub z budowy. Aż dziw bierze, że stanowią jakieś 70% ludności.

Kasta Białych Ekspatów – fachowcy, zatrudniani na sowitych gażach ze swiata rozwiniętego. Przywożą ze soba wiedzę i doświadczenie, pozwalające na postawienie Dubaju na nogi. Przykład: całe ekipy menedzerskie najlepszych hoteli to bardzo doświadczeni Anglicy, Niemcy, Australiczycy, etc. Żyją tu bardzo dobrze, czesto Dubaj jest dla nich szczytem kariery – mają tutaj największe możliwości działania i ukoronowania kariery.

Bonus: Kasta turystów – więc ci, którzy po prostu przyjeżdżają tutaj w celach konsumpcyjnych, raczej bezrefleksyjnie przypalając sobie skórę na mocnym słońcu i wydając majątek na zbytki w hotelach i centrach handlowych. Ponieważ Dubaj jest bardzo drogi, możemy założyć, że są to przede wszystkim majętni ludzie z krajów wysoko rozwiniętych i bardzo majętni z krajów mniej rozwiniętych, od nowobogackich Rosjan poczynając.

Te kasty, mam wrażenie, zupełnie nie mieszają się ze sobą. Stąd dziwne uczucie rozproszenia społeczeństwa, braku agory. Jedni są tu, by dać upust hedonistycznym skonnościom, inni zarabiają najważniejsze grosze dla swoich rodzin czekających na lepsze jutro w Azji, jeszcze inni chcą na tej bańce zarobić w momencie, kiedy ropa się kończy.
Nie czuję tego kastowego podziału.

niedziela, 8 stycznia 2012

Dubaj: nienawidzę centrów handlowych


Armani Junior - możesz zacząć młodo
Jak typowy facet nie lubię robić zakupów. Męczy mnie to zamieszanie, hałas, nadmiar wyboru, i lunatykujące stada miłośników sportu pod nazwą ‘shopping’. Jeśli tylko mogę, unikam wchodzenia do centrów handlowych. Wykształcona umiejętność wyboru i zakupu rzeczy typu buty czy garnitur w ciągu kwadransa ratuje mi życie.

Wizyta w największym centrum handlowym świata Dubai Mall zapowiadała się więc jako koszmar, i na moje nieszczęście, takim była. To monstrum, zawierające 1200 sklepów, pożera w całości, przytłaczając rozmachem, rozmiarem, przestrzenią, muzyką i komercją. Wielopiętrowy labirynt komercyjnych nor, w których żerują marki na naszej świadomości pozwala się po prostu zgubić. Albo zmusza do ucieczki.
Lodowisko w centrum handlowym Dubai Mall

Wszystko to okraszone jest płaszczykiem przestrzeni pseudopublicznej: a to wielka 24-metrowa wodna kaskada, system fontann, a to lodowisko, gigantyczne akwarium czy wielkie centrum gier komputerowych pod marką Sega Republic.

Liczby mówią same za siebie. W 2010 roku Dubai Mall odwiedziło 47 milionów ludzi. Tylko w takimi miejscu mogł powstac pomysł na coś takiego jak Shopping Festival, który odwiedza więcej ludzi niż monachijski Oktoberfest (zwycięstwo wynikiem 5 mln do 3 mln). Tylko w takim miejscu bogowie komercji mogli stworzyć takie sklepy jak Armani Junior, Ralph Lauren for Kids czy Candylicious, największy sklep ze słodyczami na świecie.
Akwarium w CH. Oczywiście największe na świecie

Względnie najprzyjemniejsza chwila z kilku godzin tortur dla zmysłów to wizyta w toalecie – spokój, żadnej muzyki, wysysających wolną wolę marek, no i trochę autentyzmu.  Wizyta w największym centrum handlowym świata Dubai Mall dokonała we mnie radykalnej przemiany: nie-lubienie zastąpione zostało przez nie-nawidzenie.

czwartek, 5 stycznia 2012

Dubaj: sen szalonego urbanisty, koszmar prawdziwego architekta


Jesteś urbanistą, jesteś architektem. Zasypiasz po ciężkim dniu pracy. Mózg musi odreagować, w swojej fazie snu generuje obrazy, wykrzywia rzeczywistość, zmienia jej proporcje. Tworzy miasto – monstrum. Pełne chaotycznych wieżowców, które niemal włażą na plażę. Między wieżowcami nie ma nic, każdy z nich zdaje się być autarkicznym bytem za szkłem, betonem i aluminium. Każda forma narcystycznie skupić chce na sobie uwagę.

Niemal ma chodników, nie ma parków. Wieżowce dzielą aorty wieopasmowych szos, wijących się w estakadach. Te skolei pączkują zakrzepami parkingów centrów handlowych i rozrywki. Wszystko pulsuje chorym, nienaturalnym rytmem, z którego bije zimno klimatyzacji ratującej ten mikrokosmos od nieznośnego słońca i upału.

Niepokój budzą niedokończone budynki, czasem ziejące szkieletami konstrukcji, betonowymi płytami, niespójnymi konstrukcjami.

Wnętrza budynków biją bizantyjską przesadą, spełnieniem designu i nowobogackiej definicji prestiżu i bogactwa. Liczy się skala, liczy się blichtr, liczy się słowo „naj”.


Wyśniłeś Dubaj.

środa, 4 stycznia 2012

Dubaj: najwyższy budynek świata - 828 metrów pychy czy marketingu?


Skyline Dubaj Downtown

Kłopot z kadrem
Burdż Chalifa (ang. Burj Khalifa) jeszcze w trakcie swojej budowy wzbudzał moje emocje. Wybudowanie najwyższego budynku na świecie było w moim rozumieniu kwestią jedynie prestiżu, pychy i wybujałych ambicji. Kilka krajów ściga się od paru dekad, gdzie jest wbita szpilka najwyższego wieżowca w powierzchnię ziemi z napisem „tu jest centrum potęgi gospodarczej”. Po erze USA, po erze Dalekiego Wschodu, tytuł ten zawitał na Bliski Wschód dokładnie rok temu (4 stycznia 2010) do Dubaju w postaci 828-metrowej wieży za jedyne półtora miliarda dolarów.

Mój sceptycyzm minął po tym, jak budynek zobaczyłem z bliska na własne oczy. To zastanawiające, jak w niesamowity sposób udało się architektom zaprojektować coś, co nie przytłacza, co wydaje się lekkie, strzeliste, i w jakimś sensie subtelne i eleganckie. Strzelista wieża ma w sobie harmonię i piękno, które pozwalają się podziwiać, w przeciwieństwie do innych rekordzistów z ostatnich dekad.

Wschód słońca
Zrozumiałem też, że ten rekordowy budynek spełnia nie tylko potrzebe prestiżu czy ambicji, ale przede wszystkim staje się marketingowym magnesem, symbolem Dubaju i tego, co oferuje. Właśnie dlatego u stóp najwyższego budynku świata mogło powstać największe po względem całkowitej powierzchni centrum handlowe na świecie: The Dubai Mall z 1200 sklepami, lodowiskiem i wielkim trzypiętrowym akwarium. Dzięki temu można sprzedać ponad 1000 apartamentów w tym budynku, i tak dalej, i tak dalej.

Burż Chalifa jest mocnym akcentem w dubajskim krajobrazie – ostro wystrzeliwuje w niebo, a na skyline Dubaju, gdzie wieżowców są dziesiątki, jeśli nie setki, staje się symbolem tego miasta. Już jego sylwetka trafiła do kalendarzy, zdjeć, widokówek, a nawet reklam sylwestrowych.

Fajerwerki na powitanie 2012
Na taras widokowy nie udało mi się dotrzeć – przełom roku i oblężenie przez turystów sprawiło, że po prostu nie było wolnych wejściówek na ponad tydzień do przodu. Ale za to miałem okazję zobaczyć z odpowiedniej perspektywy noworoczny pokaz sztucznych ognii, gdzie sam budynek jest centralnym punktem tego pokazu. 
Niezapomniane.

wtorek, 3 stycznia 2012

Dubaj: cicha wojna w powietrzu

Zdjęcie i świat do góry nogami. Które linie będą największe?
Mieszkając w otoczeniu pilotów Emirates, można podobno nasłuchać się ciekawych historii. Jedną z nich jest stan wojny pomiędzy Lufthansą a Emirates.

Dubaj Airport jest macierzystym portem lotniczym dla linii lotniczych Emirates, którego włascicielem jest sam emirat Dubaju, oraz która to linia ma ambicje zostać największa na świecie, choć jest jeszcze bardzo młoda. Jednym z najbardziej lukratywnych rynków są Niemcy. 

Tak więc Emirates, przebojem wdzierając się na rynek, zdobywając klientelę znacznie wyższą jakością obsługi, bardzo nowoczesną flotą samolotów wyłącznie szerokokadłubowych i młodszymi stewardessami, stało się wrogiem dla Lufthansy.

Używam słowa „wróg” z rozmysłem. Jak inaczej nazwać taki element rozgrywki: wymuszanie przez wieżę kontrolną w Dubaju krążenie samolotu Lufthansy z Frankfurtu przez 2,5 godziny („jesteście 21. w kolejce do ladowania”), po czym piloci są zmuszeni do lotu do Abu Dhabi, aby dotankować, wracają nad Dubaj, gdzie jeszcze dla higieny wieża przetrzymuje pół godzinki nad miastem, by w końcu zezwolić na lądowanie?

To, że Emirates rządzi w Dubaju widać na lotnisku od razu. Pasażerowie obsługiwani przez te linie maja osobne wyjście z przylotów, obsługiwani sa w ten sposób poza kolejnością. Najmocniejsze jest to, że wiza do Zjednoczonych emiratów Arabskich jest znacznie tańsza, jeśli przylatuje się Emirates!

Ja miałem szczęście. Nad Dubajem samolot Lufthansy, którym przyleciałem, zatoczyć musiał tylko jedno 40-minutowe kółko. Walka w powietrzu o rynek niemiecki (i inne) trwa w najlepsze.

poniedziałek, 2 stycznia 2012

Dubaj - zaa kierownicy

Wielokrotnie słyszałem w Polsce, że jazda autostradą jest taka nudna, że można zasnąć za kierownicą – brzmiało to jak psychologiczna akceptacja polskiego stanu dróg. Jazda tutejszą autostradą w takim razie jest lekarstwem na bezsenność. Jadąc jako pasażer do Al Alain w obie strony, mając przed oczami niemożebnie monotonny krajobraz i prostą, nudną drogę bez zakrętów nie przechodząca przez żadne miejscowości, zmęczony ostrym słońcem i stała prędkością - zasnąłem.

Zjednoczone Emiraty Arabskie, kraj na wskroś pustynny, gdzie kilkadziesiąt lat temu głównym środkiem lokomocji był wielbłąd, to dzisiaj raj dla kierowcy. Szerokie trasy, bezkolizyjne skrzyżowania to norma, a główne arterie mają 6 do 8 pasów w każdą stronę. Wszędzie jedzie się płynnie. Wszędzie dba się o miejsca do parkowania, każde centrum handlowe – które zresztą pełni role centrum życia, szczególnie w miesiącach letnich, gdzie na zewnątrz po prostu nie da się wytrzymać, ma gigantyczne parkingi.
Trasa przez pustynię

Dubajskie metro (nad ziemią, a raczej wodą)
Drogi są znakomicie oznakowane i zawsze dwujęzycznie, co ze względu na fakt nieczytelnego dla nikogo poza tubylcami z regionu arabskojęzycznego, pisane pismem arabskim, jest podejściem systemowym.

Przyznać trzeba, że funkcjonowanie w Dubaju bez auta jest w zasadzie niemożliwe. Owszem, są autobusy, nawet metro, które idzie głównie nad ziemią, ale i tak, aby tu żyć i normalnie funkcjonować, trzeba robić średnio 50 do 100 km dziennie – co zresztą ze względu na płynność jazdy, nie stanowi żadnego kłopotu.

Klimatyzowany przystanek autobusowy
Większość aut prywatnych to ogromne auta terentowe klasy Toyota Land Rover czy Hummer H3, jest tez sporo aut luksusowych. Wszystko to pewnie zżera ogromne ilości paliwa – ale kto by się przejmował spalaniem w kraju, w którym 1 listr beznyzny kosztuje równowartość ok. 1,5 PLN.

Dwujęzyczne oznakowanie
Radość z jazdy mąci bardzo restrykcyjna polityka dotycząca ograniczeń prędkości. Ograniczenie prędkości na autostradzie do 120 km przy regularnie pojawiających się co jakies 2 km fotoradarach. W wielu autach jest montowany alarm, który przy przekroczeniu tej prędkości wydają delikatny, acz irytujący dźwięk. Na odcinkach lokalnych, parkingach, są wszedzie garby na drodze, zmuszające do zwalniania i sprawiające drogim i nisko zawieszonym modelom sportowym przykrość.

Benzyna - 1,5 PLN za litr
Ciekawych doznań natomiast dostarczają wrażenia estetyczne i rozmach inżynierski infrastruktury, od metra naziemnego, poprzez tunele pod wodą na klimatyzowanych kabinach przystanków autobusowych kończąc (co w kraju, gdzie przez pół roku temperatura nie schodzi poniżej 40 stopni jest jedynym rozwiązaniem).