
Ostatnie trzy godziny były naprawdę ciężkie. Gdyby nie to, że napęd auta jest na 4 koła, wyglądałoby to naprawdę marnie. Od ponad 100 km nie widzieliśmy asfaltu. Kręta górska droga, duże różnice wysokości. W dolinach upał, na wyżynie chłodny wiatr. I wszędzie ten czerwony, wciskający się w każdą szczelinę i porę ciała pył.

Jazda po jednej z najbardziej krętych górskich dróg to jedno. Ale jazda po krętej górskiej drodze, na której trwają działania ciężkiego sprzętu przy pracach ziemnych, gdzie trzeba uważać na spychacze, przeciskać się między ciężarówkami, omijać kamienie, ludzi, bydło, i przy okazji nie spaść w przepaść – to zabawa już dla prawdziwych twardzieli. Na szczęście Demuzayele okazuje się być bardzo sprawnym kierowcą, znającym możliwości swojego auta.
Dobijamy do Adi Arkay, tuż przed zmierzchem. Ulga, że zdążyliśmy – jazda po zmierzchu może kosztować życie. W Adi Arkay życie tętni, mnóstwo ludzi i zwierząt snuje się po ulicy. Zjeżdżają się ciężarówki przywożące ludzi z budowy drogi. Jest tu dosłownie kilka murowanych budynków z prawdziwego zdarzenia, reszta to lepianki i minidomki z murowaną fasadą. Jest też wspomnienie stacji benzynowej – jeśli tak można określić jedyny dystrybutor, tak przerdzewiały, że chyba już nie rzuca cienia.

Trafiamy do – na oko - najbardziej okazałego budynku, gdzie mieści się lokalna restauracja. Właściciel bez uśmiechu kiwa twierdząco głową na hasło 'hotel'. Dostajemy maleńkie pokoiki, musimy zapłacić z góry.
Pytamy w kilku budynkach, z kilkoma plastikowymi krzesłami, ceratowym stolikami, marnie oświetlonymi pomieszczeniami z ryczącymi telewizorem – bo tak wygląda definicja restauracji. Nie ma nic do jedzenia. W końcu wracamy do miejsca naszego noclegu, gdzie jednak coś do jedzenia się tu oferuje.

Jem tylko kawałek chleba, bo mój żołądek nie jest jeszcze w porządku po niedawnych sensacjach. Popijam piwem, bo nie ma niczego innego, co mógłbym zaakceptować.
Czuję się zmęczony podróżą, lepki od czerwonego kurzu, ale umyć się nie ma gdzie. W wspólnej rzekomej łazience nie ma wody nawet w spłuczce. W moim pokoju kontakt, po przyciśnięciu, rozpadł się – więc nie mam światła. Zapada zmrok.

Noc okazuje się być koszmarem. Lepki, gryziony przez pchły, kręcę się w łóżku na pograniczu jawy i snu. Jest gorąco i duszno, ale nie otwieram okna – nie ryzykuję, bo okno wygląda, jakby miało za chwilę wypaść. Niestety, dziura w szybie nie wpływa na nieprzyjemny klimat. Z dołu budynku brzęczy jakaś lokalna muzyka, której nieznośność jest nie do przesłyszenia. Sąsiad w pokoju obok chrapie.
5.30 rano, od pół godziny nie śpię. Za oknem pokrzykiwania, i rumor ciężkiego silnika ciężarówki – ludzie znowu odjeżdżają na budowę.
Zwlekam się cały pogryziony z łóżka, z bolącą głową i zaschniętym gardłem - butelka wody jest pusta. Byle szybciej stąd wyjechać, byle szybciej dotrzeć gdzieś, gdzie będzie nadzieja na prysznic, ciszę i normalną temperaturę pozwalającą na sen.
Przed nami kolejne dziesiątki kilometrów górskiej drogi w ostrym słońcu i zawiesinie z czerwonego pyłu.
This is Africa.
Jak miło będzie wrócić do domu, do własnego łóżka... :)
OdpowiedzUsuńep
o facet, opisales to tak bolesnie, bo wlasnie tak jest na dzikich kontynentach...najsmieszniejsze jest to, ze do wszystkiego mozna sie przyzwyczaic. Ja raz, jak bylo 43C w outback, pilem goraca zamulona wode z jakiegos kanalu...i wydawalo mi sie, ze bylem w niebie, bo wody swiezej nie bylo nawet w snach...ale pchiel to ci nie zazdrozcze...zmieszaj tyton z papierosow z woda (slina - jak wody brak) i tym sie posmaruj to Cie owady ni tkna... trzymam kciuki... :)
OdpowiedzUsuńPo powrocie zapraszam na steka z zimnym piwem! To co opisujesz robi wrażenie...
OdpowiedzUsuńPrzemek
To znowu ja, przeczytałem teraz jeszcze raz wszystko od początku do końca, ciary mam no po prostu mam ciary...tyle mądrych słów, mytyle tematu, ze aż zaraz porzucę laptopa, my niewolnicy własnych przekonań ze tak trzeba pędzić w tym życiu żeby je przeoczyć??? Bartek dajesz nam wiele do przemyślenia, Dzięki. trzymaj sie i czekam dalej. A przy okazji masz wspaniały i lekki sposób pisania, co za pióro, czyta się wspaniale, może jakaś książka o podróży do głebi sensu powstanie? Pomyśl i zapisuj wszystko, zeby nie uleciało.
OdpowiedzUsuńPrzemek T.
Bartku,
OdpowiedzUsuńZagladam tu i zagladam ale w koncu cos napisze.
Tak bardzo przyjemnie sie czyta Twoje slowa o podrozy i tez przeszla mi mysl o ksiazce jak wrocisz. Jestem ciekawa jak teraz patrzysz na swiat, itp.....ale wiecej chyba sie dowiemy jak wrocisz.
Wszystko tak ciekawie opisujesz i zdjecia pozwalaja sobie ten swiat wyobrazic.
Ciesze sie ze mam tak odwaznego 5-ego brata!
Bon Voyage i do nastepnego "postu."
Sciskam- Joasia
Widać,
OdpowiedzUsuńże są rejony e Etiopii w których nie ma dostępu do internetu. Z niecierpliwością czekam na dalsze relacje.