środa, 23 lutego 2011

Spotkanie 3-go stopnia

To jeden z tych momentów, które zapadają na zawsze w pamięci. To jeden z tych momentów, który jest powodem do dumy – przekroczenie pewnej bariery kontaktu.

Nasz przewodnik po okolicy Wodospadów Błękitnego Nilu prowadząc nas przez swoje miasteczko Tiss Abay Town, zaprosił nas na herbatę do swojego domu rodzinnego.
Przechadzając się po miasteczku, mieliśmy okazje oglądać jak suszy się specjalny gatunek papryki. Rafał, o którym wspomniałem w poprzednim poście, rzucił – myślałem ze to żart – że od samego patrzenia papryka jest ostra.

Okazało sie to prawda. Kilka minut później zaczęły mnie niemiłosiernie piec oczy. Dopiero obmycie woda trochę złagodziło nieznośny ból spojówek.

Trafiliśmy do niewielkiej lepianki. Pomieszczenie o powierzchni dosłownie kilku metrów kwadratowych, klepisko, gliniane ściany, siedzi sie na glinianej lawie. W pomieszczeniu, poza miniblatem, wisząca nakrywka na ynjere, oraz niemiłosiernie zakurzonym radiem i swobodnie zwisająca żarówka na kablu nie ma dosłownie nic. To ich dom, to ich życie.

Matka przewodnika przygotowuje nam herbatę, tzw. 'Szaj', nie zdejmując swojego najmłodszego, dwuletniego synka z pleców. W nasze ręce trafiają maleńkie szklanki z sporą ilością cukru. Smakuje jak syrop smaku herbaty. Rafał wymienia grzeczności z matką przewodnika.

Ja robię za jej pozwoleniem zdjęcie podczas karmienia – to jest unikalne ujecie, jak sie dowiedziałem, ponieważ kobiety w Etiopii (żyjące w sposób tradycyjny) bardzo niechętnie pozwalają się fotografować, szczególnie podczas karmienia.

Odwdzięczamy się za gościnę datkiem 20 Birr. Mama przewodnika śmieje się radośnie, to wbrew pozorom poważny zastrzyk gotówki.

Jestem w środku innego świata. Choć go jeszcze nie pojmuję, wyczuwam już jego wartość, jego znaczenie. Tutaj ludzie mogą nie mieć absolutnie nic, ale i tak uśmiechną się do Ciebie.

Mam wrażenie, że dotknąłem czegoś bardzo ważnego, i trzeba trochę czasu aby to pojąc.

2 komentarze:

  1. Wczoraj przeczytałam artykuł o Afryce, o ludziach, którzy mieszkają na diamentach, uranie, ropie, a mimo to nie mają nic. O ludziach, których największym wrogiem jest lew polujący na ich stada, ale któremu oddają zmarłego (tak ponoć robią Masajowie), żeby się nim pożywił. To rzeczywiście inny świat...
    ania k.

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie dlatego się uśmiechają że nie mają nic, zawiść i wojna o jakieś para-bogactwa, ersatze życia itp powodują że głupiejemy na własne życzenie.
    Oj, czytam i zazdroszę, ale pojedziemy razem przynajmniej w Beskidy...
    Trzymaj sie
    Przemek Tkacz

    OdpowiedzUsuń