Dlatego jak usłyszałem o Awrambie, od razu zapragnąłem tam pojechać. Szczęściem była niemal po drodze. Wioska będąca snem o nowej Etiopii. Złożona dla idei i innego systemu wartości, swoisty test na nową drogę społeczną dla tego kraju.
W roku 1986 grupa około 20 ludzi założyła ok. 60 km na północ od Bahir Dar wieś o nazwie Awramba, by zademostrować Etiopczykom, że droga wyjścia z biedy i głodu wiedzie nie poprzez religię i modlitwy, lecz poprzez edukację i systematyczną, ciężką pracę. Philip Briggs, znawca Afryki i autor najlepszego przewodnika po Etiopii, przyznaje, że jest to jedyna ateistyczna społeczność z jaką się spotkał w całej Afryce. Gdzie duma lokalnej społeczności nie skupia się na meczecie, kościele czy dawnym pałacu, tylko na zaskakująco dobrze wyposażonej szkolnej bibliotece. Gdzie podstawowe wartości społeczne to edukacja, równość płci i ras.
Skręcamy z szosy zwanej „Chinese Road". Ostatnie dwa kilometry pokazują, jak dobrze mieć do dyspozycji auto z napędem na 4 koła. I tak, tocząc się z prędkością 6-8 km/h docieramy na miejsce.
63-letni obecnie, już schorowany założyciel tej wspólnoty, którego mieliśmy okazję poznać osobiście, a którego imienia- wybaczcie - nie zapamiętałem – przywitał nas słowami: „Witam Was jak braci, nawet, jeśli Was nie znam". Jego prawa ręka, młody 22-letni chłopak, oprowadził nas po wiosce.
Wioska przedstawia się rzeczywiście jako poukładana społeczność, obecnie już około 400 osób. Dla nas wiele z rozwiązań które tu widzę, wydaje się oczywistych, ale dla mieszkańców wspólnoty na terenie Etiopii są prawdziwym powodem do dumy.
Widzieliśmy szkołę, do której uczęszczanie jest obowiązkiem każdego dziecka (pamiętajmy, że w Etiopii analfabetyzm sięga 40%), widzieliśmy bibliotekę. To niesamowite, z jak prymitywnych materiałów jes to stworzone: szkolne ławki to siedziska zrobione z gliny, regał biblioteczny to niesamowita, gliniana konstrukcja!
W wiosce jest również dom starców, oraz dość zaawansowany warsztat tkacki, z którego wioska się utrzymuje. Mieliśmy okazję zobaczyć wzorcowe domostwo jednej rodziny, gdzie – o ile technologia budowy jest ciągle bardzo tradycyjna, to mimo wszystko było widać pieczołowitość i rozmach przestrzenny (uwaga, porównując to do lepianek z Tiss Abay Town, patrz post „Spotkanie 3-go stopnia").
Dobrze się w tej wiosce czułem – i zdałem sobie sprawę, że wynika to głównie z tego faktu, że tutaj nie podbiegło do nas żadne dzieco, aby żebrać czy coś nam sprzedać. Jak widać, duch edukacji i wartości robi swoje, przecież żebranie i nachalna sprzedaż dla Ferendżi to nie jest droga do nowej Etiopii.
Zrobiłem mały test jednej z wartości, mianowicie równości płci. Oprowadzjący nas przewodnik i jego żona usłyszeli ode mnie komentarz przy przepuszczaniu przez drzwi, że w Polsce to kobieta jest przepuszczana w drzwiach pierwsza, a jeśli ulicą idzie kobieta i mężczyzna razem, to mężczyzna dźwiga torbę czy walizkę (dokładnie odwrotnie niż w Etiopii). Przewodnikowi stężał uśmiech na twarzy, po czym powiedział do swojej żony (Rafał zna trochę amharski) coś w stylu „Żono, nawet o tym nie myśl."
Na koniec małe zakupy w sklepiku przywarsztatowym. Jego specyfiką jest to, że ma ceny stałe. To znaczy, nie trzeba się targować, a cena i tak jest korzystna w porównaniu z tym, co musielibyśmy zapłacić na przeciętnym mercato jako ferendżi. Takie zakupy to miły oddech od kultury targowania się.
Po wyjechanu z wioski zaczęliśmy dyskutować, i mieliśmy jednak mieszane uczucia. Lokalna społeczność jakoś nie rozszerzyła przez 25 lat swoich wpływów, a źrodłem wartości jest nadal sam założyciel. Chociaż trzeba przyznać, że dopiero w ostatnich kilku latach wioska pojawiła się w etiopskich massmediach.
Rafał konstatuje, że po śmierci lidera sama idea w społeczności może okazać się nietrwała i zwyrodnieć. Jak już historia bowiem wielokrotnie pokazała, w afrykańskich i bliskowschodnich kulturach istnieje cykl przemian społecznych wg schematu: przywództwo – autorytaryzm – tyrania – rewolucja, i tak w kółko.
Prawdopodobnie widzieliśmy sen o nowej Etiopii; sen, któremu może brakować czegoś, aby stał się powszechną rzeczywistością. A może my, Europejczycy, jesteśmy trochę niecierpliwi...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz