Cos w otaczajacym mnie krajobrazie miasta jest nie tak. Mieszanka, jaka mam przed oczami, wydaje sie abstrakcja.. W miare uplywu czasu umysl zaczyna przywykac powoli do tego, co serwuja mu nerwy wzrokowe. To, co jeszcze pare godzin temu wydawalo sie byc chaosem, odkrywa przede mna pewna harmonie, swoisty porzadek. A jednak.
Brak sygnalizacji swietlnej, setki pieszych na ulicach idacych we wszystkich kierunkach, przemieszanych z chmara niebieskich taksowek i busikow plywajacych swobodnie po ulicach bez namalowanych linii, stanowiacych kregoslup wielkomiejskiego transportu.
Oto Addis Abeba. Pelna splowialych, spalonych przez ostre slonce betonowych klocow, a pomiedzy nimi, jak tkanka, rozciagaja sie kilometry blaszanych bud i lepianek. Wszystko to sprawia wrazenie wielkiej prowizorki, chociaz jak sie blizej przyjrzec, prowizorka nie jest.
Nowe, szerokie czesto dwupasmowe ulice, ktorych dlugosc gwatlownie przyrasta od 3-4 lat powinny kontrastowac z reszta miasta, gdyby nie wszechobecny kurz i odpadki zbierajace sie przy kraweznikach.
Obserwuje swiat zza szyby samochodu, spedzajac dzien z ekspatem. Zakupy w supermarkecie zywcem wyjetym z Polski poczatku lat 90-tych, obiad w trdycyjnej restauracji, odebranie syna od znajomych, skok do szkoly po corke wracajaca z zajec sportowych, zakupy pieczywa i miesa. Nie czuje sie jednak zbyt odseparowany - to idealny sopien zaawansowania w trakcie mojej adaptacji. Ciagle slucham uwaznie opowiesci Filipa, ktory - jadac przez miasto - tlumaczy mi wiele szczegolow, ktorych nie dowiedzialbym sie z przewodnika.
Addis Abeba to miasto dziwnego, z mojego punktu widzenia, kontrastu. Moje skojarzenia wedruja do pierwszych lat po upadku komunizmu - i co dzialo sie w polskich miastach, szczegolnie w Warszawie: pierwsze, kiczowate, budowane w pospiechu biurowce przemieszane z bazarowym charakterem ulic pelnych blaszakow i lozek polowych.
Najlepsze miejsca w Addis to poziom Polski sprzed 20 lat (z wyjatkiem amerykanskiej ambasady). Na drugim biegunie kroluje mozaika kawalkow blachy falistej, ktora wypelnia kilometry kwadratowe widoku miasta.
Przez caly dzie przemierzamy wydeptane scieski ekspatow, ludzi tzw. 'Zachodu': niemiecka piekarnia, supermarket prowadzony przez stara Wloszke, rzeznia prowadzona przez Etiopczyka, ktory fach zdobywal w Szwajcarki, szkola amerykanska, gdzie poznalem Betty Chang - nauczycielke spiewu i muzyki. Dowiadujac sie, ze jestem z Polski, pozdrowila mnie idelanym polskim 'Dzien dobry. Milo Cie poznac, jak sie miewasz?'. Betty Chan, Tajwanka, jak sie okazalo, 4 lata uczyla w amerykanskiej szkole w Wilanowie. Dla niej miejsce egzotyczne jak kazde inne.
Myskalc o wedrowce espaktow i ich przystanku - Etiopii poczatkowo pomyslalem: coz, wlasne sciezki to metoda, w koncu trzeba tu jakos zyc. Ale kazda z osob, ktore spotkalismy z tej grupy, twierdzi cos zupelnie innego - warto tutaj zostac jak najdluzej, zatrzymac w tym fascynujacym kraju.
PS. Dzieki za komentarze, nie moge na nie odpisywac, to moglbym robic wylacznie poprzez mojego bloga, do ktorego, jak juz wiecie, nie mam dostepu.
@rajfal: masz racje, turystyka zza szyby to inna wartosc. Ja nie wiem, czy uda mi sie przelamac ta szybe, bedzie trudno o okazje, ale i tak ta szyba jest juz dosc daleko... :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz