sobota, 26 lutego 2011

Prowizorka albo pralka pokoju

Coś, co wydawało się małą anegdotką, okazało się jednym z kluczy do zrozumienia tego kraju.
Dziwiłem się wielokrotnie pewnej, jakby to ująć, nonszalancji czy też prymitywności w podchodzeniu do rozwiązań cywilizacji w Etiopii. Wszędzie widzisz drobiazgi i - o ile nie jeży ci się włos na głowie - uśmiechasz się pod nosem: a to swobodnie wiszące kable w pokojach z dyndającymi włącznikami lamp, a to podziurawiona butelka pet pełniąca rolę sprinklera na hotelowym trawniku, kawałki tektury przyklejone do uprzęży konia pełniące rolę przysłowiowych klapek na oczy.

Wszechobecna prowizorka, przynajmniej takie to sprawia wrażenie. Po głębszym zastanowieniu dochodzę do wniosku, że w tej prowizorce Etiopczycy mogą być obłędnie skuteczni. Tanim i sprytnym sposobem załatwiają problem, często w taki sposób, że nam, Ferendżi, krew zamarza w żyłach. Ale – podkreślam – mogą być skuteczni, ale nie muszą. Tutaj, w Etiopii, w całej Afryce, pewne nie jest nic.

Do tej niepewności i prowizorki trzeba się przyzwyczaić. Trzeba ją zaakceptować. Nam, Polakom, pamiętającym jeszcze szare czasy schyłkowej komuny, przychodzi to znacznie łatwiej. Jest prąd, albo go nie ma. Jest woda, albo jej nie ma. Na stacji będzie benzyna albo jej nie będzie. Nie bez przyczyny każdy hotel i lepszy dom w Etiopii ma wielkie cysterny na rezerwuar wody, i własne pompy. nie bez przyczyny kierowcy wożą zapasowe kanistry z paliwem.

Po zameledowaniu się w hotelu w Gonderze instalowaliśmy się właśnie w bungalowie, chyba jeszcze z lat 30-tych poprzedniego wieku. Przyszedł do nas właściciel z nieco zakłopotaną miną. Jak się okazało, po prośbie. Właśnie zakupił pralkę na potrzeby hotelu, za około 1000 Euro - jak na ten kraj to majątek. Jest natomiast problem z jej uruchomieniem. Czy moglibyśmy mu pomóc? Bardzo chętnie.

Przy śniadaniu szybko przeglądam instrukcję obsługi. Łatwo nie będzie, bo raczej mało mam do czynienia z pralkami, a czytanie instrukcji w języku angielskim w moim przypadku załamuje się z powodu niecierpliwości i niechęci do wytężonej pracy umysłowej w odgadywaniu znaczenia nowego słownictwa.

W pralni hotelowej (wygląda to inaczej niż sobie wyobrażacie) pralka stoi już podłączona. Jakiś prostownik, kontakt swobodnie wiszący na kablu przeciągniętym przez pół pomieszczenia w powietrzu – czyli jak na razie, standardowa prowizorka. W pralce trochę wody. Przyznam, niewiele kumam z panelu do obsługi.
Czuję się niewdzięczne w roli eksperta. Jestem przecież Ferendżi, pralki są dla Ferendżi, a więc powinienem pstryknąć palcami i powinno zadziałać. Przynajmniej takie są oczekiwania.

Uruchamiam pralkę jakąś przypadkową raczej kombinacją klawiszy – wychodzi ze mnie dusza Typowego-Polaka-Nigdy-Nieczytającego-Instrukcji.
No nic.... wgryzam się w temat. Nerwowo kartkuję instrukcję. Zaczynam się czuć jak Woody Allen sam na sam z pająkiem w łazience. Odwołuję szare komórki z urlopu. W końcu odkrywam przyczynę. W kranie po prostu nie ma wody. Właściciel hotelu rzuca pracownikom – uruchomić pompę przy zbiorniku wody. Pralka zaczyna działać. Ufff.... Spełniłem oczekiwanie wobec białego Ferendżi.

W zamian za to hotel wyprał moje rzeczy - za darmo. Niech żyje współpraca pomiędzy narodami, szczególnie w dziecinie technologii!

1 komentarz: