sobota, 31 grudnia 2011

Dubaj: pustynne safari


Pamiętam dojmujące wrażenie jakie wywarł na mnie opis pustyni i jej potęgi w autobiograficznej książce Nocny lot Antoine de Saint-Exupéry. Lotnik zmuszony do lądowania na środku pustyni stanął sam na sam z jej potęgą. Ostre słońce, brak wody, pustka wokół, gwałtowny spadek temperatury po zachodzie słońca. Człowiek pozbawiony kontaktu ze światem, wobec wyjałowionego krajobrazu.

Moim marzeniem było znaleźć się na pustyni, więc będąc w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, postanowiłem wykorzystać okazję. Wykupiłem udział w wycieczce „Sundowner Desert Safari”. Sprzed drzwi domu zabrał mnie Arab białym Land Cruiserem i jakąś rodziną w środku – jak się okazało, Muzułmanie z Indonezji, mieszkający w Australli, na urlopie w Dubaju. O usłudze typu „desert safari” miałem pojęcie mgliste, poza uwagami typu „dobrze siedzieć z przodu bo trzęsie” – ale wiedzony marzeniem, wsiadłem pełen optymizmu i nabożnej zadumy nad doświadczeniami francuskiego lotnika i pisarza.
Po godzinie po wyjechaniu za miasto zatrzymaliśmy się tam, gdzie krajobraz, po drodze ubożejący o kolejne krzaki, stał się rzeczywiście pustynią, przeciętą czernią szosy prowadzącej do Omanu. Tam spotkaliśmy kilkanaście podobnych nam aut z podobnymi nam pasażerami. Kierowcy spuścili część powietrza z opon i ruszyli w kolumnie w bezkres czerwieniejącego w zachodzie słońca piasku.

Auta, wyjąc silnikami z uruchomionym napędem na obie osie, rzucały się na kolejne wydmy – wydawało się – wbrew prawom fizyki, płynęły pod różnymi kątami. Czułem sie jak na rollercoasterze, i to, co trzymało mnie jako tako w nastroju to zblazowany wyraz twarzy kierowcy wyzierający z jego białej kiecy – przecież robił to tysiące razy. Gwałtowne podjazy, ślizganie się na szczytach wydm, gwałtowne zjazdy w dół, a wszystko to przy głośnej muzyce a la Fat Boy Slim. Harce całej kolumny przypominały balet samochodów na wydmach.

Po kilku minutach poczułem że żołądek zaczyna zmierzać do góry, a pot wystąpił obficie na czoło. Na szczęście nie ja pierwszy pękłem – dziewczyna z indonezyjskiej rodziny odgarnęła chustę i zwymiotowała prosto do reklamówki – specjalnie przygotowanej na takie okazje i przytomnie szybko podstawionej przez kierowcę.

A potem to już klasyka gatunku turystycznej fabryki. Trafiliśmy do czegoś co nazywano „desert camp” z prostymi zabiegami w stylu „kup zdjęcie, zapłać za chustę, wsiądź na wielbłąda”, a pokaz tańców przy zbyt głośnej muzyce i dojmującym wietrze po zachodzie słońca był tylko oczekiwaniem na koniec turystycznej szopki dla turystów – konsumentów. Miałem nieodparte wrażenie, że tancerka mająca pokazać taniec brzucha, miała rysy bliższe Rosjance niż Arabce.

Wobec powyższego pustynia i jej doświadczenie nadal pozostała moim ciągle jeszcze niespełnionym marzeniem.

piątek, 30 grudnia 2011

Dubaj: 25 tysięcy Euro za nocleg szczęścia nie daje

Hall 1000-metrowego apartamentu
Zajeżdżamy pod gigantyczne wejście hotelu na szczycie tzw. Jumairah Palm, czyli archipelagu sztucznie usypanych wysp układających się w kształt palmy. Pracownicy hotelu przejmują auta, dają kwit, aby zaparkować auto gdzieś w mniej eksponowanym miejscu. Wchodzimy do głównego hallu, skala i rozmach autentycznie zapierają dech w piersiach.

Wokół nas międzynarodowe towarzystwo, dość często wykazujące się brakiem smaku i nadmiarem gotówki na zbytki. Jesteśmy w bodaj największym hotelu w Dubaju, w którym jest półtora tysiąca pokoi i trzy tysiące pracowników, a jego otwarcie uświetnił ponoć najdroższy w historii pokaz sztucznych ogni. Istny kombinat hotelarsko – rozrywkowy, gdzie łoże do spania jest już tylko dodatkiem do zakupów, restauracji i atrakcji typu podwodny świat z dziesiątkami tysięcy ryb czy wielki park wodny.

Sala bilardowa
Dzięki tajemnemu wejściu i znajomościom mam okazję zobaczyć najdroższy apartament, znajdujący się na najwyższym piętrze wykwit biznesu i projektanctwa wnętrz, o którym się mówi, że zwykli śmiertelnicy nie widzą go nigdy. Wystudiowanie, przelewające się przepychem niemal 1000 metrów kwadratowych przytłacza bogactwem i stylem rodem z baśni 1001 nocy (może poza pokojem bilrdowym), przy czym tutaj jedna noc ma swoją cenę wywoławczą w wysokości 25 tysięcy euro.

Refleksja przychodzi po wysłuchaniu, kim będzie kolejny gość tego królewskiego apartamentu. Na dwa tygodnie wpadnie tu wraz z synem jakiś południowoamerykański satrapa, płacąc zresztą ponad milion Euro w gotówce. Znany jest w Dubaju z tego, że potrafi jako gość hotelowy obrazić się za niespełnienie jakiegoś kaprysu, choćby miała to być niedostępność jakiegoś rocznika jego ulubionego wina – i natychmiast wyjechać.
Widok z tarasu, na pierwszym planie widać zarys palmy

Sypialnia jest centrum sfery prywatnej, stąd droga do osobnych gabinetów i łazienek dla kobiety i mężczyzny zgodnie z arabską tradycją
Kimkolwiek byłbyś, płacąc gotówką za najdroższy apartament, jeśli potrafisz się obrazić z powodu – zachowując proporcje – pierdoły, pytanie – czy będąc bogaty jesteś szczęśliwy – odpowiedź wydaje się być jasna.

środa, 28 grudnia 2011

Dubaj: trawa czy piach


Trawa równo przycięta, niebo jest niebieskie, słońce grzeje – prawie lato chociaż zima. Siedzę w niewielkim ogrodzie, gdzie trawa i kwiaty żyją tylko i wyłącznie dzięki wijącym się po ziemi wężom zraszającym codziennie ten teren. Wokół mnie biały mur, który odcina na widnokręgu linie wieżowców odległą w linii prostej o jakieś 20 kilometrów, w tym Burj Kalifa – najwyższy budynek świata na ponad 800 metrów.

Za murem oddzielającym sztucznie utrzymywana przy życiu trawę i kwiaty ogródków jest ulica i piasek, niemal żadnej roślinności, nie licząc dwóch drzew i kilku przykurzonych krzewów, jak okiem siegnąć. Budynki z rzadka rozrzucone – wydaje się - przypadkowo. Przestrzeń- dla środkowego Europejczyka – bezładna i jałowa.

Wychodzę przed front domu. Jak okiem siegnąć, wszędzie dokładnie ten sam projekt domu, cała enklawa. Setki identycznych domów, zamieszkałych w tej okolicy ponoć w zdecydowanej większości przez pilotów linii lotniczych Emirates. Wszędzie gigantyczne i drogie auta, jakaś ekipa myje latarnie wodą pod ciśnieniem. Zamiast nazw ulic – klastry. Przy wjeździe - szlaban, innej możliwości nie ma.
 

 
Co jest realne dla tego świata – wypielęgnowany trawnik czy piasek z krzakami? Co jest prawdziwe, co jest tu autentyczne, a co jest fasadą przyciągającą tutaj tych ludzi? Będę w najbliższych dniach szukał odpowiedzi.

poniedziałek, 26 grudnia 2011

Dubaj dla kontrastu


Chyba trudno byłoby wybrać bardziej kontrastowe miejsce w zbliżonej szerokości geograficznej niż wobec Etiopii niż Dubaj. Tak się złożyło, że z powodów rodzinnych przychodzi mi spędzić kilkanaście dni w tym emiracie, będącego częścią Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Nie-bycie turystą-hedonistą daje mi tą przewagę nad innymi ludźmi lądującymi tutaj, że oglądając to miejsce mam dystans.

Dubaj, Abu Dhabi i inne wyrastające w oszałamiającym tempie bańki nieruchomościowe w tym rejonie świata to ubezpieczenie emerytalne dla szejków i ich plemion, kiedy ropa naftowa się wyczerpie, a trzeba będzie przecież z czegoś żyć. Stąd właśnie wzięła się śmiała rozbudowa skromnego jeszcze do niedawna portu u wrót Zatoki Perskiej. Dzisiaj to mekka dla przedsięwzięć turystyczno – hotelarskich, raj podatkowy dla firm, które zdecydują się tutaj prowadzić swoje międzynarodowe interesy.

Dubaj musi być naj – nic dziwnego, że inwestycje w ciągu ostatnich 10 lat w tym rejonie są tak zdumiewające, że oparcie na nich swojego PR już sprowadza dziesiątki tysięcy turystów, którzy chcą powylegiwać się w sztucznym luksusie i zobaczyć na własne oczy największy park wodny, największe hotele, największą hale do uprawiania sportów zimowych (co w tutejszym klimacie jest prawdziwym wyzwaniem dla inżynierów i energetyków), czy wreszcie najwyższy budynek świata.

Ciekawe co kryje się za fasadą ikony nowoczesnego Bliskiego Wschodu?

wtorek, 13 grudnia 2011

Pełen spontan - za pół roku Etiopia

Wystarczył w zasadzie jeden e-mail, bym doszedł do wniosku, że jestem już zainfekowany. Nie dało się powiedzieć nie. Zew ujawnił swoją naturę, karta kredytowa poszła w ruch.

Tak... za pół roku jedziemy do Etiopii. Jak się okazało, mój blog zaraził parę osób, będzie więc nas co najmniej trzech, a być może i czterech.

Życie znowu nabiera barw.

wtorek, 6 grudnia 2011

Afryka czeka

Minęło już ładnych parę miesięcy od wyprawy. Wróciłem oczyszczony z cywilizacyjnych i kulturowych narośli, a przynajmniej zdałem sobie sprawę z ich istnienia. Dzień codzienny zaczął cieszyć.

Klimatu nie da się oszukać, od społeczeństwa nie da się uciec. Zaczął się grudzień, jestem potwornie zmęczony długim projektem z dala od domu. Co tydzień walczę na polskich drogach. Stres. I ciągle myślę o Afryce.

Chcę tam pojechać, zaczerpnąć energii ze źródła życia. Odnowić ten dystans, być może dojrzeć jeszcze bardziej.

Jestem po wstępnych rozmowach ze znajomym. Pojawiały się już różne pomysły: Rwanda, Senegal, Gabon, być może znowu Etiopia, tyle, że południowa. Tak naprawdę zadecyduje o tym aktualna oferta specjalna Lufthansy czy British Airways tudzież innego giganta nieba na okres w okolicach 28.4 - 07.05.2012 (wtedy jest bardzo korzystny układ dni wolnych).

Wszyscy, którzy czytaliście ponad pół roku temu tego bloga - kto z Was po moich opisach, po pokazaniu wartości mentalnej, jaka dla mnie miał ten skok do kolebki, wybrałby się na Czarny Kontynent na 10 dni?

środa, 6 kwietnia 2011

Polemika czytana z otwartymi ustami


Sądziłem, że czas zaskoczeń minął razem z podróżą, ale wczoraj przeczytałem polemikę z moim tekstem  "Woda. Pokój. Edukacja." z otwartymi ustami. Dotarło do mnie, jak mało rozumiem z tamtego świata, jak mocno ograniczony jestem swoim wąskim spojrzeniem. Zdałem sobie sprawę, że jestem – pełen dobrych chęci – na dobrej drodze do nikąd.
Marek, który spędził sporo czasu w kilku afrykańskich krajach, napisał do mnie maila z niesamowitym komentarzem, który pozwalam sobie tutaj wkleić:

"Czego potrzebuje Etiopia jako kraj i społeczeństwo? Ja nie wiem. To inna kultura, inna cywilizacja, inna mentalność, inny tym samym system wartości ludzi tam żyjących. Na pewno są zafascynowani Zachodem, jego zamożnością, siłą i potęgą. Też by tak chcieli, ale niestety (czy raczej stety) nigdy tacy jak my nie będą.
Nie mierz daleko, rozejrzyj się wokół siebie, a zobaczysz ten sam mechanizm. Spróbuj wpierw zaproponować coś sensownego dla własnego kraju, dla Polski i sprawdź, czemu Twe przemyślenia nigdy nie zostaną wprowadzone w życie.

A Etiopia? Piszesz o wodzie. A pomyśl, ze może wokół trudności w zdobyciu wody kreci się tamtejszy świat?

Poczytaj sobie "Zycie seksualne dzikich" Bronisława Malinowskiego. O seksie tam prawie zero, ale to świetna praca socjologiczno-etnograficzna z Triombriandow, gdzie Malinowski w pierwszej połowie XIX wieku robił swoje badania. Opisuje tam pewna historie, którą Ci przytoczę.
Otóż tubylcy ścinali tam drzewa za pomocą kamiennych siekierek. Prace przy produkcji tego narzędzia, a potem ścinanie drzew były niezwykle ciężkie i nużące. Przybyli misjonarze postanowili ulżyć ciężkiemu życiu dzikusów i za darmo rozdał kilka tysięcy stalowych toporów. I co się stało? Po kilku latach cala społeczność przestała istnieć, zapanował alkoholizm, rozpadły się więzi społeczne i rodzinne. Malinowski wykazał, ze wokół tworzenia kamiennej siekiery była zbudowana cala miejscowa kultura i cywilizacja. jej konstruktorzy i użytkownicy cieszyli się społecznym szacunkiem i uznaniem. W momencie, kiedy łatwo dostępne stały się narzędzia o wiele bardziej doskonale, cały ten system stał się nieprzydatny i upadł, a wraz z nim społeczność.

A może z wodą w Etiopii jest podobnie, kto wie?

Uwolnisz kobiety i dzieci od noszenia wody. Zniszczysz ich społeczna przydatność, zaburzysz istniejącą strukturę społeczną, co dalej? Więcej wody to więcej pól uprawnych. Przy ich technice rolniczej to pewna erozja i wzrost zasolenia gruntów, czyli długofalowy spadek wydajności, co w połączeniu ze wzrostem przyrostu naturalnego (więcej jedzenia, to więcej dzieci i dłuższe życie) spowoduje klęskę głodu i wojny o jedzenie.

Szkoły trzeba zbudować (skąd środki i fachowcy), ktoś musi w nich uczyć (skąd nauczyciele i jacy i czego będą uczyć). Był ONZ-owski program dla Afryki: laptop za 100$ dla każdego ucznia. Ok, ale laptopy leżą w magazynach szkolnych w dużych miastach, bo: nie ma ładowarek (zapomniano), nie ma prądu do ładowania laptopów, a poza tym, jak się coś popsuje, to koszt przewozu zepsutego laptopa jest wyższy niż koszt naprawy. No i brak nauczycieli do nauki posługiwania się laptopem, a na dodatek miejscowi rodzice się połapali, że jak ich dzieci będą umiały więcej od nich, to oni stracą szacunek potomków, a tym samym an starość dzieci ich utrzymywać nie będą i zdechną z głodu (a tam emerytur ani żadnych tam OFE nie ma). No i 300mln dolców poszło w błoto, a chciano dobrze.

Bydło. Jak dużo wody to dużo bydła, bo to symbol bogactwa. Jak mam więcej krów, owiec czy innych kóz, tom ważniejszy. A duża ilość bydląt to wyjedzenie zieleni, czyli erozja.

Tak wiec mocno bym uważał, zanim bym tam wodę im podłączył wszędzie.

Pokój społeczny. A gdzie się będą wykazywać młodzi mężczyźni, jak przechodzić inicjacje? I co im ciekawego zaproponujesz zamiast latania z kałachem po górach? Kałach to symbol prawdziwego mężczyzny. Przecież ci ludzie nic nie umieją, gdzie im dasz prace i co będą robić? Do systematycznej pracy nie są przyzwyczajeni, inna kultura i cywilizacja.

Jak zniknie strach i niepewność to wywrócą się do góry nogami istniejące relacje społeczne. Co wówczas?

Porównanie z Elblągiem chybione, odbudowy nie było z całkiem innych, bardziej prozaicznych powodów, znam problem. To tkwi w pochodzeniu powojennych mieszkańców Elbląga. Im to nie przeszkadzało, to byli prymitywni chłopi w swej masie, dla których cuda nowoczesnego miasta nie były potrzebne do życia. Jak się ucywilizowali, to sobie odbudowali.
Wpierw niemieckimi książkami (atlasy, książki medyczne, naukowe), w piecach palili, obecni leżą po antykwariatach i kupują resztki stawiając je w swych domach na poczesnym miejscu. Po prostu kultura niższa nałożyła się na kulturę wyższą, I są efekty do dziś zresztą.

Oni tam, w tej Etiopii są w dużej części nomadami. Wpierw poćwicz na polskich, słowackich i rumuńskich Cyganach, zobaczysz jak to działa.

Edukacja. Pięknie, ale jaka? Tam Kościół reguluje życie ludzi w stopniu bez porównania większym niż  w Polsce, a  spójrz jaki wpływ na poziom kształcenia w Polsce ma Kościół Katolicki? Etiopczycy są jeszcze bardziej religijni niż Polacy, religia jest dla nich ważniejsza niż woda, bezpieczeństwo i edukacja razem wzięte, jak chcesz to zmienić? Mają za sobą doświadczenie z dyktaturą Mengistu  Mariama, Kościół Etiopski wyszedł z tamtych czasów dużo silniejszy niż KK w Polsce po socjalizmie.
Wpierw wprowadź w Polsce "planowanie rodziny", bez edukacji seksualnej, powszechnej antykoncepcji i równouprawnienia kobiet nic nie osiągniesz. To zrób to w Polsce. Wszak jesteśmy w UE, mamy Schengen, jesteśmy Biali i dostaniemy w tej materii wszystko, czego zechcemy od bajecznie przy sąsiadach Etiopii bogatych sąsiadów. Dostaniemy i co?

Rozejrz się wokół.

Bartku, Etiopczycy są dojrzali społecznie. Oni mieli cywilizację wówczas, kiedy my ganialiśmy się po krzakach, a  raczej po bagnach na Prypecią. Pismo etiopskie jest jednym z najstarszych na świecie. Oni maja swoja cywilizacje, dostosowana do warunków naturalnych w jakich ona wzrosła i trwa.
Jak im pomoc? A czy oni w ogóle chcą naszej pomocy? Chcą od nas kasy, na pewno. Technicznych gadgetów? Oooo, jak najbardziej. Ale stanowczo sobie nie życzą naszej ingerencji w ich życie i relacje społeczne. I wcale sie im nie dziwię. A co my mamy im do zaproponowania? Alienacje społeczną? Powszechne psychozy, narkomanie i alkoholizm? Rozpad rodziny i wartości społecznych? Zanik wiary i moralności?

Oni nie widzą związku pomiędzy naszym dobrobytem i pokojem społecznym, a wyznawanym przez nas systemem wartości. Zresztą nie tylko oni. Polacy tez nie pojmują związku pomiędzy dobrobytem, a osiągniętym poziomem cywilizacyjnym będącym efektem zaszłości cywilizacyjnych mechanizmem społecznym w jakim obecnie funkcjonujemy. Guzik wiemy o innych kulturach, własną historie znamy w wersji bajkowej i mitycznej (jak Etiopczycy) i dlatego nie jesteśmy w stanie gruntownie się zmienić. Jak oni.

Dzisiejsza Etiopia jest efektem blisko 3 tysiące lat egzystencji, nic tego nie zmieni i jeśli chce się im pomoc, to trzeba to uwzględnić. A jeśli się to uwzględni, to się okaże, ze niewiele im pomoc możemy.

Wiesz, w Afryce Środkowej Biali zaczęli masowo leczyć miejscowych z anemii sierpowatej, bo stwierdzili, że choroba ta powoduje niższy rozwój intelektualny dzieci (licha krew, kiepskie odżywianie całego organizmu, dużą podatność na inne choroby). No i się zaczęło. Anemia w odwrocie, ale za to masowo ludzie zaczęli chorować na śpiączkę afrykańską, chorobę w tamtych warunkach śmiertelną (dla dorosłych i dzieci). I co się okazało? Ze wirus anemii blokuje zakażenie śpiączką. Z anemią można żyć kilkadziesiąt lat, zajść w ciążę, urodzić i odchować dzieci (też chore, ale żyjące i dalej się rozmnażające). Można pracować, uprawiać pola, żyć normalnie. A ze śpiączka tego wszystkiego się  nie da. Wydano mnóstwo kasy bez sensu, zaniechano leczenia. A ile nieszczęścia ludzkiego przy okazji wygenerowano?

Mógłbym dać jeszcze przykład jak okoń nilowy wprowadzony "z dobroci serca" do Wielkich Jezior Afrykańskich doprowadził do wycinki lasów, erozji gleb i głodu, ale takich przykładów jest multum.

Surowce naturalne nie mają nic do rzeczy. Istotnym jest to, kto tam żyje i na jakim jest poziomie cywilizacyjnym. Dobór naturalny działa, bardziej sprytne odłamy gatunku przejmują od tych bardziej prymitywnych ich zasoby naturalne. Kiedyś przeganiano takich z żyznych ziem, teraz wystarczy przejąć ich zasoby. Jak by byli bardziej niż my zorganizowani, to by to samo z nami zrobili, nie mam żadnych wątpliwości.

Broń jest elementem wtórnym, pierwotny jest poziom cywilizacyjny danej społeczności. W Izraelu każdy Żyd ma bron (jak chce) i co? Nikt do nikogo nie strzela, nie obala rządu, nawet masowo na Arabów nie polują (a mogliby) zostawiając brudną robotę wyspecjalizowanym służbom. A w Szwajcarii? Chłopie, oni tam mają po domach ciężką broń maszynową, granaty, amunicje i podręczne wyrzutnie rakiet p-panc. I jeszcze im ich rząd wymienia ten towar na nowszy (za darmo!!), w końcu postęp w militariach jest. I co? I nic. Spokój, cisza, tylko dzwonki krowom po halach dzwonią, a po miastach rowerowe (dzwonki).
A rozdaj i polowe tego, co ma Szwajcaria np. na Bałkanach, o Afryce nie wspominając. Sam wiesz, jak sie to by skończyło. Broń wtórna jest, ważne, co w głowach.

Etiopia będzie się rozwijała w tempie swoistym, typowym dla niej samej. Jak Polska. Postęp zawsze musi przyjść z zewnątrz. Popatrz na nasz kraj. Oni tam maja "w plecy", bo wokół nic pozytywnego nie ma, ale sami też coś robią. Z Eryteą spokój, nawet coś tam handlować zaczęli ze sobą. Ale na wiele bym nie liczył. Do nich też znajduje zastosowanie powiedzenie o Polsce. Polska jest jak dziecko z zespołem Downa. Kochać go trzeba, ale cudów spodziewać się nie należy."

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Woda. Pokój. Edukacja.

Podróżując przez Etiopię, patrząc okularami ekonomisty z wykształcenia, zastanawiałem się nad pytaniem – czego potrzebuje taka Etiopia jako kraj i społeczeństwo, aby stabilnie iść do przodu, rozwijać się sobie właściwym tempem, zapewniając być i zdrową przyszłość swoim ludziom? Jak wyglądałby program, przepis na święty spokój, pełny żołądek i zdrowie? Co ma spowodować, że cywilizacja trwając bez przerwy przez trzy tysiące lat w niezmienionej postaci, ruszy do przodu, stając się bardziej odporna na susze i kłopoty zdrowotne, bardziej wytrzymała na presję cywilizacji zachodnich?

Przyznam, że doszedłem do trywialnego wyniku, i sam czuję się niepewnie z tą trywialnością - bo to może być z jednej strony strzał w sedno, a z drugiej, niestety, moja powierzchowność znajomości tematu.

Przepis brzmi:

Osły z żółtymi kanistrami z wodą - typowy widok
Woda – jej niedostępność powoduje, że ludzie zajęci są głównie przeżyciem, noszeniem wody, mają problemy z dostępnością żywności, której po suszy po prostu brakuje. Jeśli ludzie zajmują się noszeniem wody w kanistrach kilometrami, to w tym czasie nie chodzą do szkoły, nie budują czegoś, stoją z innymi ważnymi sprawami w miejscu. I tak w skali Afryki się właśnie dzieje. W Etiopii wody w górach pod ziemią jest ponoć dużo, ale ze względu na konieczne nakłady i technologie jest ona niedostępna. Woda oznacza brak głodu i niedożywienia – a więc lepsze warunki biologiczne dla rozwoju intelektualnego i zdrowia. Dostępność jedzenia to mniej chorób, lepsze zdrowie, więcej energii.


Domy uchodźców z Erytreii
(S)pokój – kraj i społeczność w których żyją ludzie, muszą być stabilne, przewidywalne, bez konfliktów zbrojnych, bez zjawisk atakujących godność wszystkich lub niektórych. Jeśli ludzie żyją w strachu albo choćby w niepewności, ich podstawowym celem jest przeżycie, bezpieczeństwo ich dzieci; stąd krótka droga do tymczasowości poczucia bytu, a na takim fundamencie nie powstanie nic (ciągle mam w pamięci elbląską starówkę, która przez 40 lat po wojnie leżała w gruzach; to wynikło z mentalności uchodźcy – ludzie w Elblągu przez wiele lat po wojnie bali się, że przyjdzie im nagle opuścić tą ziemię, w którą zostali na koniec II wojny wepchnięci).

Uczniowie wracający pod wieczór ze szkoły
Edukacja – a więc świadomość decyzji i wiedzy, komunikacja, nawyk uczenia się (to w końcu proces który powinien trwać przez całe życie). To oznacza również logiczne wyciąganie wniosków typu „jeśli to… to zdarzy się tamto”, to w końcu zapanowanie nad planowaniem rodziny, dojrzałość społeczna. To szansa na ujęcie jakiejkolwiek inicjatywy ludzkiej w ramy skuteczności. To szansa na własny rozwój, być może wyjście poza ramy pomocy z zewnątrz, nadanie własnego momentum społeczności.
I to tyle. Więcej nie trzeba. Nie ma sensu koncentrować się na innych rzeczach, przywozić „w teczce” programów pomocowych dotykających inne sprawy, jeśli te zasadnicze, które wymieniłem, nie będą działać.

Oczywiście, popatrzmy realnie, na ile jest to możliwe do zrobienia. Na ile zależne od nas. Widać po przykładach ostatnich, czyli w Libii czy Sudanie Południowym, że obecność złóż ropy naftowej istotnie wpływa na zaangażowanie Rozgrywających Lepszego Świata. Mniej ważna jest właśnie lokalna woda czy edukacja, a bardziej wpływy i ich utrzymanie. Zawsze znajdzie się sponsor broni, zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie w stanie z tą bronią w ręku ponieść kaganek rewolucji, którym podpala obecny porządek rządzących, by zając ich miejsce i podtrzymać de facto status quo stając się nowym gwarantem starego układu.

Sheraton Addis. Oddzielony murem od rzeczywistości.
Będąc w Etiopii widziałem jednak coś, co budziło nadzieję i umiarkowany optymizm. Wystarczyło 10 lat względnego spokoju i brak krytycznych złóż naturalnych (a więc i presji Rozgrywających), oraz w miarę oświecona warstwa rządząca. „W miarę oświecona” oznacza tutaj: posiadająca wystarczająco dużo instynktu samozachowawczego, by wiedzieć, że aby się utrzymać w tej warstwie, trzeba zrobić tez coś dla ogólnego zadowolenia społecznego. To wystarcza, aby Etiopia wkroczyła na szybką ścieżkę wzrostu. I dlatego jej krajobraz zmienia się z dnia na dzień, sądząc po komentarzach zarówno tubylców jak i obcokrajowców, którzy tu mieszkają. Faktem jest, że niska baza uwypukla rozwój, ale to chyba nie mąci pozytywów.

Jak wiele zależy od nas? Wbrew pozorom, wiele. Choćby nasza postawa konsumenta, postawa wolontariusza. Czy reagujemy na ledwo słyszalne, alarmistyczne komunikaty organizacji pomocowych o poczynaniach Rozgrywających, czy też pozostajemy głusi i obojętni, napełniając wyłącznie swoją materialistyczną potrzebę posiadania bez względu na etykę pochodzenia kupowanych dóbr.