
Trawa równo przycięta, niebo jest niebieskie, słońce grzeje – prawie lato chociaż zima. Siedzę w niewielkim ogrodzie, gdzie trawa i kwiaty żyją tylko i wyłącznie dzięki wijącym się po ziemi wężom zraszającym codziennie ten teren. Wokół mnie biały mur, który odcina na widnokręgu linie wieżowców odległą w linii prostej o jakieś 20 kilometrów, w tym Burj Kalifa – najwyższy budynek świata na ponad 800 metrów.

Za murem oddzielającym sztucznie utrzymywana przy życiu trawę i kwiaty ogródków jest ulica i piasek, niemal żadnej roślinności, nie licząc dwóch drzew i kilku przykurzonych krzewów, jak okiem siegnąć. Budynki z rzadka rozrzucone – wydaje się - przypadkowo. Przestrzeń- dla środkowego Europejczyka – bezładna i jałowa.

Wychodzę przed front domu. Jak okiem siegnąć, wszędzie dokładnie ten sam projekt domu, cała enklawa. Setki identycznych domów, zamieszkałych w tej okolicy ponoć w zdecydowanej większości przez pilotów linii lotniczych Emirates. Wszędzie gigantyczne i drogie auta, jakaś ekipa myje latarnie wodą pod ciśnieniem. Zamiast nazw ulic – klastry. Przy wjeździe - szlaban, innej możliwości nie ma.
Co jest realne dla tego świata – wypielęgnowany trawnik czy piasek z krzakami? Co jest prawdziwe, co jest tu autentyczne, a co jest fasadą przyciągającą tutaj tych ludzi? Będę w najbliższych dniach szukał odpowiedzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz