Minęło już ładnych parę miesięcy od wyprawy. Wróciłem oczyszczony z cywilizacyjnych i kulturowych narośli, a przynajmniej zdałem sobie sprawę z ich istnienia. Dzień codzienny zaczął cieszyć.
Klimatu nie da się oszukać, od społeczeństwa nie da się uciec. Zaczął się grudzień, jestem potwornie zmęczony długim projektem z dala od domu. Co tydzień walczę na polskich drogach. Stres. I ciągle myślę o Afryce.
Chcę tam pojechać, zaczerpnąć energii ze źródła życia. Odnowić ten dystans, być może dojrzeć jeszcze bardziej.
Jestem po wstępnych rozmowach ze znajomym. Pojawiały się już różne pomysły: Rwanda, Senegal, Gabon, być może znowu Etiopia, tyle, że południowa. Tak naprawdę zadecyduje o tym aktualna oferta specjalna Lufthansy czy British Airways tudzież innego giganta nieba na okres w okolicach 28.4 - 07.05.2012 (wtedy jest bardzo korzystny układ dni wolnych).
Wszyscy, którzy czytaliście ponad pół roku temu tego bloga - kto z Was po moich opisach, po pokazaniu wartości mentalnej, jaka dla mnie miał ten skok do kolebki, wybrałby się na Czarny Kontynent na 10 dni?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz