niedziela, 23 stycznia 2011

Dzień - 25. Wyjazd wisi na włosku.

A więc stało się. Ekipa się sypie. Mój doświadczony w podróżach w egzotyczne, dalekie strony kumpel zadzwonił. Głos zbolały, i słowa głuche „nie mogę pojechać, mam najpoważniejszy z możliwych pożarów w pracy”.

A przecież właśnie to jego doświadczenie pomogło mi w uzyskaniu wizy wyjazdowej od mojej żony. Tomek stał się w jakimś sensie gwarancją bezpieczeństwa, polisą na wyższe prawdopodobieństwo powrotu.

Szybka analiza sytuacji. Przełożenie wyjazdu na jesień nie wchodzi w rachubę: urlop ponadprzeciętnie długi już dawno zaplanowany, na jesień nie uzyskam czegoś takiego, bo w robocie będzie szczyt. Pada podstawowe pytanie: czy dam radę sobie sam, na własną rękę? Tym bardziej, że mając obok starego lisa podróżniczego, planowaniu podróży nie poświęciłem ani minuty?

Co nas nie zabije, to nas wzmocni. Taka okazja trafia się raz. Jadę sam.

1 komentarz:

  1. dobre ! Najbardziej podoba mi sie fragment o "uzyskaniu wizy wyjazdowej od żony". Pewnie tez nie było jej łatwo pogodzić się z sytuacją.

    ktoś kiedys powiedział: jeśli spotkałeś kobietę swoich marzeń, to o innych marzeniach mozesz juz tylko zapomnieć :)
    To się często sprawdza - spróbuj świeżo żonatego wyciągnąć na piwo!

    Jesteś więc szczęściarzem.

    OdpowiedzUsuń