piątek, 21 stycznia 2011

Dzień -27. Ambasada w Berlinie

Pierwszy styk z Etiopią jako krajem - ambasada w Berlinie, obejmująca swoim rejonem również Polskę. Willowa dzielnica, zimno, chodniki berlina nie moga się zdecydować, czy są mokre czy suche. W poczekalni dwie osoby, za szybą urzędniczka stamtąd. Całość zabiera trzy kwadranse, zdjęcie i 17 Euro.
Czekając na wklejenie wizy rozmawiam z siedzącym obok mnie Etiopczykiem i przeglądam etiopską gazetę. Aktualną, chociaż widnieje na niej datą z roku 2003. "Mamy inny kalendarz" - mówi mi Etiopczyk.
Gazeta zaczyna mi unaoczniać bariery, jakie przyjdzie mi pokonać - język amharski uznany za urzędowy, ma zupełnie inny alfabet, zawierający około 200 znaczków niepodobnych do niczego, co znam. Tak więc - będę zdany na ludzi, którzy to rozumieją.
Po południu wizyta w jednej z trzech restauracji etiopskich w Berlinie. Dzielnica podła, ale doświadczenie ożywcze. Jedliśmy yndżerę - najbardziej rozpowszechnione jadło w Abisynii. Już widzę, że będzie ciężko -  schabowego ani pierogów to nie przypomina.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz