wtorek, 25 stycznia 2011

Dzień -23. Wiara w medycynę.

Trzeba wierzyć w moc medycyny. Dzisiaj zakończyłem druga turę szczepionek. Jestem bogatszy o łącznie siedem ukłuć igłą, i uboższy o jakieś 700 złotych. Scenerią - krakowski Sanepid.

To i tak zapewne tylko ułamek zagrożeń, przed jakimi powinien się strzec biały, wydelikacony wysokoprzetworzonym jedzeniem i ciepłym mieszkaniem człowiek. Na pozostałe trzeba będzie uważać. uważać, co się je, co się pije, gdzie się śpi.

Staram się o tym nie myśleć, ale fobie powoli budzą się do życia.

niedziela, 23 stycznia 2011

Dzień - 25. Wyjazd wisi na włosku.

A więc stało się. Ekipa się sypie. Mój doświadczony w podróżach w egzotyczne, dalekie strony kumpel zadzwonił. Głos zbolały, i słowa głuche „nie mogę pojechać, mam najpoważniejszy z możliwych pożarów w pracy”.

A przecież właśnie to jego doświadczenie pomogło mi w uzyskaniu wizy wyjazdowej od mojej żony. Tomek stał się w jakimś sensie gwarancją bezpieczeństwa, polisą na wyższe prawdopodobieństwo powrotu.

Szybka analiza sytuacji. Przełożenie wyjazdu na jesień nie wchodzi w rachubę: urlop ponadprzeciętnie długi już dawno zaplanowany, na jesień nie uzyskam czegoś takiego, bo w robocie będzie szczyt. Pada podstawowe pytanie: czy dam radę sobie sam, na własną rękę? Tym bardziej, że mając obok starego lisa podróżniczego, planowaniu podróży nie poświęciłem ani minuty?

Co nas nie zabije, to nas wzmocni. Taka okazja trafia się raz. Jadę sam.

piątek, 21 stycznia 2011

Dzień -27. Ambasada w Berlinie

Pierwszy styk z Etiopią jako krajem - ambasada w Berlinie, obejmująca swoim rejonem również Polskę. Willowa dzielnica, zimno, chodniki berlina nie moga się zdecydować, czy są mokre czy suche. W poczekalni dwie osoby, za szybą urzędniczka stamtąd. Całość zabiera trzy kwadranse, zdjęcie i 17 Euro.
Czekając na wklejenie wizy rozmawiam z siedzącym obok mnie Etiopczykiem i przeglądam etiopską gazetę. Aktualną, chociaż widnieje na niej datą z roku 2003. "Mamy inny kalendarz" - mówi mi Etiopczyk.
Gazeta zaczyna mi unaoczniać bariery, jakie przyjdzie mi pokonać - język amharski uznany za urzędowy, ma zupełnie inny alfabet, zawierający około 200 znaczków niepodobnych do niczego, co znam. Tak więc - będę zdany na ludzi, którzy to rozumieją.
Po południu wizyta w jednej z trzech restauracji etiopskich w Berlinie. Dzielnica podła, ale doświadczenie ożywcze. Jedliśmy yndżerę - najbardziej rozpowszechnione jadło w Abisynii. Już widzę, że będzie ciężko -  schabowego ani pierogów to nie przypomina.